Może i był lekkim przygłupem, z mózgiem dodatkowo wyżartym przez prochy i alkohol, ale tak naprawdę to nie był zły chłopak. Niestety żył w patologicznym środowisku, którego korzeń na dokładkę, wyrastał pośrodku jego rodziny. Cała ta fatalna sytuacja bardzo rzutowała na jego zachowanie. ----------SPOILER---------- Tak na dobrą sprawę, nikomu na nim nie zależało – każdy próbował go wykorzystać, traktując jak debilo-śmiecia, który do niczego się nie nadaje, a którym można w prosty sposób manipulować(manipulacja – słowo-klucz tego obrazu). Jego ojciec udowadniał mu to na każdym kroku, co gorsza, plując mu w twarz-dosłownie i w przenośni – pokazując mu jakim jest zerem i że liczy się dla niego tylko młody synek, poczęty z przydrożną dziwką. Niedorobiony pajac od „złotych interesów” z herą spuszczoną do kibla nie był lepszy. Tak naprawdę jedynym jego dobrym kumplem był pamiętny Frank, z pierwszej części trylogii(pomijając jego atak w barze, bo sam także nie grzeszył inteligencją, wierząc w bajeczki policji o donosie Tonnye’go)… Czy osobą, której by na nim naprawdę zależało, byłaby jego matka? Bardzo możliwe. O tym niestety nasz główny bohater przekonać się nie zdążył.
Zakończenie filmu dało mi pewną satysfakcję, bo Tonny częściowo wyszedł z tej sytuacji obronną ręką, rozumiejąc ostatecznie, że jego jedynym nieskalanym skarbem, jest jego dziecko, a całe to bagno dookoła tylko by mu zaszkodziło.
Druga odsłona trylogii „Pusher”, w mojej ocenie, przeskoczyła tą pierwszą, naprawdę dobrą, co niezmiernie pozytywnie mnie zaskoczyło.